Organizacja
Finale Ligure – tej miejscówki ludziom świata enduro przedstawiać nie trzeba… Kto był ten wie o czym mowa, kto nie był… no cóż, pora zacząć pakować walizki. Pomysł zorganizowania wyjazdu zrodził się podczas jednego z piąTreków jesienią ubiegłego roku. Założenie było proste – zbieramy ekipę i jedziemy, jak to zwykle bywa plany były ambitne – dwa busy ludzi itd. Ostatecznie wybrało się osiem osób w tym czterech członków Trek Bielsko-Biała Racing oraz cztery osoby sympatyzujące z bielskim sklepem Treka.
Finale Ligure jest o tyle charakterystyczne, że nie wystarczy się do niego dostać jak np. w przypadku bike parków, ale na miejscu też trzeba korzystać z busów. Nam sprzyjało szczęście i Maciek jadący z nami, posiadający busa zgodził się go nam użyczyć, za co duża PIĄTKA i serdeczne podziękowania! Kwestia noclegu ogarnęliśmy przez jeden z portali, jednak sugerujemy po wyszukaniu lokalu spróbować uderzyć bezpośrednio do właścicieli zapewne będzie ciut taniej… Została kwestia przyczepy – tutaj po prostu ją wypożyczyliśmy. Nasze miejsca noclegowe były wyposażone w kuchnie, więc kwestie żywienia, były mocno uproszczone. Niemniej i tak głównie stołowaliśmy się na mieście. Pewnie zastanawiacie się jaki koszt takiego wyjazdu przy samodzielnej organizacji? Nam średnio wyszło ok 2 500 pln na osobę (wydatki można by obniżyć ograniczając jedzenie na mieście…)
Co zabrać na wyjazd?
Krótko – wszystko!
Odzież
Nasz nocleg posiadał pralkę na miejscu, więc de facto dwa komplety ciuchów (o ile ktoś nie chciał robić pokazu mody) w zupełności mu wystarczyły. Ważne jest to, że mieliśmy dzień w dzień słońce, zatem ciuchy były bardziej zakurzone niż brudne.
Ja osobiście zabrałem:
- 2x Jersey
- 3x spodenki (w tym jedne na warunki błotne / deszczowe)
- kurtka przeciwdeszczowa
- kurtka wiatrówka
- 2x rękawiczki (na wszelki wypadek)
- 2x buty (na wszelki wypadek, bądź sytuację przemoczenia jednej pary)
Odnośnie ubrań nie rowerowych, też nie ma co przesadzać.
Zakłada się je głownie wieczorem na chwilę i na podróż, kilka koszulek, bluza, spodnie dresowe wystarczą (bielizna wg uznania :-P)
Powyższy zestaw był w 100% wystarczający i tak po każdym dniu wrzucaliśmy ciuchy do prania celem ich odświeżenia, a na rano były suche. Osobiście uważam, że na tamtejsze skały ochraniacz pleców to konieczność, jednak to już każdego kwestia indywidualna.
Skrzynka narzędziowa
Naturalnie warto dogadać temat i zabrać jedną „kompletną” skrzynkę, niż „każdy sobie”. W miarę możliwości należy zabrać wszystkie narzędzia jakie posiadamy – jak zawsze najważniejsza jest umiejętność ich użycia! Warto pomyśleć o rzeczach typu zapasowe szprychy, mleko do opon, płyn hamulcowy, taśma do obręczy, dedykowane klucze do Waszych rowerów, ładowarki do baterii (elektryki, AXS).
Części zamienne
Mam świadomość, że nie każdy ma pół zapasowego roweru. My akurat byliśmy solidnie wyposażeni, co ostatecznie się bardzo przydało.
- opony (sugeruje po sztuce na przód i tył)
- hak przerzutki
- koła (jak masz to zabierz)
- damper
- hamulce / klamki
- przerzutka
- linki, pancerze
- kierownica, mostek
- korba
Logistyka
Droga do Finale Ligure zajęła nam jadąc do Włoch na noc ok. 14h, powrotna ok. 15,5h. To chyba najgorsza część całego wyjazdu. Trzeba wysiedzieć dupogodziny… Jest też opcja lotu samolotem, jednak osobiście z niej nigdy nie korzystałem, z tego co mi wiadomo można lecieć do Mediolanu lub Genui i później dojechać pociągiem. W samym Finale Ligure jest sporo firm które oferują usługi shuttle koszt z zasłyszanych informacji ok. 13EUR za wyjazd. My mieliśmy swojego busa, także problem z głowy. Jeżeli jednak, ktoś jest tu pierwszy będzie potrzebował trochę czasu, żeby się odnaleźć gdzie, co i jak. Jako, że byłem tam rok temu, miałem sprawy na świeżo, więc byłem „przewodnikiem” na wyjeździe…
Dojechali!
D 1
Dotarliśmy wcześnie bo po 08:00 byliśmy na miejscu… Niestety pomimo ustaleń jeden z naszych apartamentów nie był jeszcze gotowy, więc przyszło nam na niego czekać do 12:30. Czas oczekiwania wykorzystaliśmy na zjedzenie i rozprostowanie nóg po podróży. Po szybkim ogarnięciu, jako że wszyscy mieli dość siedzenia w busie, wybraliśmy się z korby na pobliską trasę Briga (będącą częścią zawodów EWS 2017). Trasa bardzo mocno kondycyjna i kilkoma lekkimi jak na Liguryskie szlaki elementami po kamieniach. Dwa strzały wystarczyły i zapoznanie (dla 4 osób był to pierwszy raz w Finale Ligure) z terenem zakończone. Na wieczór naturalnie został zrobiony zapas Frizzantiono, podstawa wieczornych dyskusji.
D 2
Nadszedł wyczekiwany dzień jazdy na pełnej. Niektórzy uczestniczy byli tak podekscytowani, że nie spali od drugiej w nocy! Pierwszy dzień zaczęliśmy klasycznie od espresso w knajpce z której startuje się na trasę Roller Coaster na tamtejsze warunki to taki nasz Twister. Ponownie dwa strzały wystarczyły i wszystkim było mało! Resztę dnia spędziliśmy ujeżdżając trasy Kill Bill, Madonna Della Guardia (ze słynną sekcją kamienną) i moją ulubioną Cacciatore. Myślę, że próżno je opisywać. Każda jest inna i świetna na swój sposób. Pierwszy dzień zakończył się w kilku przypadkach niedosytem, jednak należało pamiętać, że to dopiero pierwszy dzień poważnej jazdy.
D 3
Jak to się mawia w Finale Ligure Little rocky, little fun, co chyba najlepiej opisuje ten dzień.
Wszyscy obudzili się wyspani i pełni zapału do jazdy! Lecimy na Base Nato, tam robimy kilka strzałów na trasach – które mówiąc szczerze nie sądziłem, że przypadną ekipie do gustu, gdyż są raczej proste. Jednak ku mojemu zaskoczeniu ziemiste podłoże tras Madre Natura, Incubo, Sentiero etc. oraz prędkość osiągana na nich generowały mega banana na ustach wszystkich. Zwieńczeniem była kolejna trasa z EWS – Ingegnere. Jednym podobała się bardziej, drugim mniej, jeszcze innym wcale. Tego dnia przytrafiła się pierwsza awaria, mianowicie szprycha przebiła taśmę uszczelniającą, jednak sprawna naprawa rozwiązała problem i udało się na niej objeździć do końca pobytu. Po zjedzeniu pysznego panini przyszła część na „klasyk” czyli Little Champery i Ca Bianca. Tutaj dopiero zaczęła się zabawa i prawdziwa esencja Finale. Dzień ponownie zakończony pozornym niedosytem…
D 4
Zaczęły pojawiać się pierwsze oznaki zmęczenia… Dzień spędzony ponownie na trasach wiodących z Base Nato, niektórzy zaczęli już jeździć na czas. Przed jedzeniem w jednym z rowerów doszło do awarii dampera, na szczęście w oczekiwaniu na posiłek sprawa została ogarnięta i można z pełnym brzuchem można było śmigać dalej. Po posiłku kilka strzałów wystarczyło i padło coś czego się nie spodziewałem „na dziś starczy, wracamy na nocleg”. Większą ekipą pojechaliśmy na plaże delektować się widokami i espresso w przy bulwarowej knajpce.
D 5
Ponownie od rana dało się wyczuć, że „napalenie” na jazdę spadło. Poranny rozruch i przedwyjazdowe akcje serwisowe trwały dłużej niż zwykle… Pierwsze strzały na Madonnie i Cacciatore potwierdziły przypuszczenia. Zaczęły boleć ręce i zapału do jazdy mało… Czwórka z ekipy chciała jechać do Monako, więc reszta została wywieziona na DH Men, a w drodze powrotnej zaliczyliśmy strzał trasy z dnia pierwszego czyli Briga. Sam DH Men no cóż, tylko pokazuje na jak wysokim poziomie jeżdżą zawodnicy EWS idąc po takiej trasie pełnym piecem… Sypko, stromo, technicznie – chyba o niczym nie zapomniałem (ciekawostka, dnia następnego widzieliśmy tam Pana, który wyglądał jakby jechał na zakupy, bez kasku z plecakiem i zjeżdżał tam całkiem wartko…). Ten dzień zakończyłem wymianą klocków z tyłu i ostatecznie awarią klamki… Jeżeli wydaje się wam przed wyjazdem „że jeszcze objeździcie” to zróbcie sobie przysługę i wymieńcie klocki przed wyjazdem – nie dyskutujcie po prostu to zróbcie! 😉
D 6
Dzień mediów. Nagrywki na DH Men i Briga.
D 7
What time is it?
It’s KOM o’clock!
Przynajmniej takie były założenia, bo jeden z zawodników zaczął dzień od zgubienia szkła kontaktowego, brak zapasu wykluczył go początkowo z jazdy. Później dołączył, jednak nie miał możliwości jeździć w pełni (pamiętajcie o takich rzeczach na wyjazd). Założenie dnia było proste – wykorzystać go w opór i pojeździć poznane wcześniej trasy na czas. Udało się to mniej lub bardziej. Zaczęliśmy od Kill Billa, Madonny i Cacciatore, a drugą część dnia Ca Bianca i Little Champery. Nastroje były różne, jedni zaczęli resztkami sił i nabrali rozpędu w ciągu dnia. Inni cały dzień mieli powera. Kolejna na szczęście niegroźna awaria w postaci zerwanego łańcucha została szybko usunięta. Każdy w pewnym momencie stwierdził, że starczy i kończymy dzień, a tym samym cały wyjazd.
Myśl końcowa
W sumie zrobiliśmy ok. 200km zjazdów – dużo, nie dużo – sami oceńcie. Naszym zdaniem i zdaniem naszych rąk to sporo. Organizacyjnie wszystko zagrało, najważniejsze, że pomimo kilku niegroźnych gleb nikomu nic się nie stało. Drobne awarie sprzętu, z których każdą udało się ogarnąć „na poczekaniu”, również nie pokrzyżowały nam szyków.
Czy coś można było zrobić lepiej? Myślę, że klasycznie za bardzo chcieliśmy wszystko na raz. Trzeba było trochę lepiej rozłożyć siły w ciągu dwóch pierwszych dni, wówczas spadek mocy w dniach kolejnych byłby mniejszy. Niemniej uważam, że każdy wrócił z poczuciem dobrego wyjeżdżenia.
Komentarze nie dostępne